Topielice - Silvia Wilczyńska ⸻ recenzja
Wielokrotnie mówiłam, że mam fioła na punkcie mitologii słowiańskiej i bardzo często sięgam po fantasy osadzone w takich właśnie klimatach. W efekcie na blogu jest już kilka recenzji powieści w tej tematyce. Topielice przyciągnęły mnie od razu, bo sam tytuł jest mocno sugerujący. Wyhaczyłam tę książkę na Warszawskich Targach Książki, zeszłorocznych... Nie mam pojęcia, dlaczego tak bardzo odwlekałam przeczytanie jej i pewnie nie zabrałabym się za nią nadal, gdyby nie to, że musiałam wybrać sobie powieść na kilkugodzinną podróż pociągiem i padło właśnie na dzieło Sylvii Wilczyńskiej.
Jak dla mnie, to jest to kryminał z elementami fantasy, choć na lubimy czytać, sklasyfikowano go również jako thriller oraz sensację. Na początku wydawało mi się wszystko strasznie zagmatwane i gdyby nie fakt, że czytałam powieść w pociągu, to pewnie dałabym sobie spokój z tą książką, ponieważ nieco mnie irytowała. Od początku pojawiały się jakieś przeskoki, retrospekcje, co było bardzo denerwujące i gubiłam się w akcji. Nie lubię czegoś takiego w książkach, toleruję w umiarkowanych ilościach, ale nie takich, jak tutaj.
Już na początku powieści poznajemy głównych bohaterów, a także dowiadujemy się o śmierci sławnej osoby: w tym przypadku pisarza, którego książki stały się bestselerami. Sprawą zajmuje się duet, który na początku zdecydowanie nie jest zgrany. Vincent Lewicki jest policjantem z długim stażem, natomiast Halszka Hardy, to młoda pani prokurator, którą większość ludzi w branży po prostu bagatelizuje z powodu młodego wyglądu. Kiedy ta dwójka dochodzi do porozumienia, sprawy zaczynają się łączyć i później akcja trochę się nakręca, a ja sama się mocno wciągnęłam i chciałam wiedzieć co dalej. Jednak nie wiem, czy przebrnięcie z trudem przez połowę książki było tego warte. Wracając do fabuły: na powierzchnię wypływają również pewne sprawy sprzed kilkunastu lat dotyczące utopionych kobiet, a także szybko się okazuje, że to, co się stało, zamordowany pisarz opisał w swoich książkach.
Z reguły to nie lubię mówić źle o literaturze, ale ta powieść posiada pełno wad. Na samym początku nie czytało się tego jakoś super. Irytowałam się również tym, że tak po macoszemu potraktowano wątek słowiańskości, który ograniczyła się do gościa z tatuażem symbolu Welesa oraz jakiejś słowiańskiej sekty. Pomysł ciekawy, ale potencjał całkowicie zmarnowany. I w tym temacie najbardziej się niestety zawiodłam.
Daję jednak plusa za postać Halszki, bo potem jak wyszła na jaw jej przeszłość i wątek paranormalny, spojrzałam na nią łaskawiej i w zasadzie bohaterka przypadła mi do gustu.
Myślę, że jak kolejny tom się pojawi, to mimo wszystko prędzej, czy później po niego sięgnę już z czystej ciekawości, aby wiedzieć, jak to się zakończy, ale książka raczej nie najwyższych lotów. Czy polecam? Nie za bardzo.
Skoro miała wiele wad, nie będę poświęcać na nią czasu :(
OdpowiedzUsuńNie warto niestety ;c
UsuńSzkoda, że zmarnowano potęcjał książki, choć tematyka nie do końca moja :)
OdpowiedzUsuńTo jest chyba najgorsze, gdy pomysł jest fajny, ale średnie wykonanie go ;c
Usuń