Festiwal Mitologii Słowiańskiej ⸻ relacja

    W miniony weekend znalazłam się w niesamowitym miejscu, sprawiające wrażenie, jakby istniało niemal poza realnym światem. Przynajmniej takie wrażenie wywarł na mnie gród w Owidzu, w którym miałam przyjemność przebywać przez trzy ostatnie dni na V Festiwalu Mitologii Słowiańskiej. O tym wydarzeniu, słyszałam już pięć lat temu, gdy tylko się rozpoczęło i od tamtego momentu bardzo chciałam się tam znaleźć. Od trzech lat planowałam wyjazd, ale zawsze stało coś na przeszkodzie, niczym jakieś fatum. Podjęłam kolejną próbę, ale również i w tym roku pojawiło się wiele przeciwieństw, pomimo tego, że już wszystko dopięłam na ostatni guzik i razem z przyjaciółką miałyśmy kupione bilety, to byłam o włos od rezygnacji z wyjazdu. Na szczęście się udało! Swoją drogą, z tym jest też związana ciekawa historia: nie będę się zagłębiać we wszystkie powody, dla których prawie musiałam zrezygnować, ale jednym z nich i to całkiem istotnym był brak towarzystwa, ponieważ moja przyjaciółka nie miała wyjścia i jej plany uległy zmianie, a ja nie miałam zamiaru jechać sama. Przy sprzedaży biletów, pomyślałam, że może jednak mogłabym wybrać się sama do Owidza, a tak się złożyło, że na instagramie Slavicbook był post dla osób szukających towarzystwa na festiwal, bądź tych, którzy mają miejsce w samochodzie/szukają podwózki, więc napisałam tam o wolnym bilecie, oraz że mogę kogoś zabrać po trasie, z której jadę. Tak oto poznałam Martynę, z którą spędziłam większość festiwalu. Odrobinę się cykałam takiego rozwiązania, ale zdecydowanie nie żałuję.


    Najpierw może streszczę te trzy dni i opowiem, co fajnego tam robiłam, a potem podzielę się moimi odczuciami i wspomnę o magii na festiwalu. I będzie tez dużo zdjęć! Co prawda z telefonu, ale na przyszły rok na pewno zabiorę aparat.

Czym właściwie jest Festiwal Mitologii Słowiańskiej?

    To cykliczny event organizowany od pięciu lat przez Muzeum Mitologii Słowiańskiej w Grodzisku Owidz pod Starogardem Gdańskim, który zrzesza ludzi z całej Polski, mających coś związanego ze Słowianami. I może jechać tam dosłownie każdy: ktoś, kto po prostu nie ma pojęcia o temacie i jest po prostu ciekawy, ale również prawdziwi pasjonaci, czy ludzie, dla których słowiańskość jest życiem, czymś więcej, niż zwykłym hobby. Spotkałam mnóstwo przeróżnych osób. Ponadto festiwal obfitował w zróżnicowane wydarzenia; spotkania autorskie z pisarzami słowiańskich książek, warsztaty o rozległej tematyce, wykłady, czy to, co mnie najbardziej ciekawiło: inscenizacje słowiańskich obrzędów. Ponadto na każdym kroku, można było spotkać ludzi trudniących się słowiańskim rękodziełem, a także występowały zespoły muzyczne, tworzące muzykę ludową, w klimatach właśnie słowiańskich.



Jak wyglądał Festiwal?

Piątek

    Wszystko zaczynało się w piątek około 15.00, gdzie rozpalono ognisko (dla dawnych Słowian ogień był bardzo ważny i stanowił istotny element w ich wierzeniach), ale niestety początek mnie ominął, bo do południa byłam w pracy i dopiero potem mogłam wyruszyć, ale dotarłyśmy około 16.00, nie bez małych przygód z samochodem, ale na szczęście wszystko dobrze wynikło. Pierwsze co, to chciałyśmy rozłożyć namiot itp., aby mieć wszystko na gotowe i później nie musieć się z tym obtykać. Pomimo tego, że nie przyjechałyśmy od początku, to wiele nie straciłyśmy, bo i tak poszłyśmy na mnóstwo fajnych rzeczy, które tego dnia były zaplanowane. Między innymi obrzęd zaplecin (to takie postrzyżyny, ale u dziewcząt, które polegają na pleceniu warkocza), warsztaty taneczne, gdzie zespół Wilcze Kłaki, który dbał o oprawę muzyczną obrzędów, uczył nas, jak tańczyć oberka (nadal tego nie umiem!), a wieczorem odbył się koncert zespołu Popiół — szczerze mówiąc, nie kojarzyłam tego zespołu i niezbyt mi się podobał, bo to dla mnie trochę już za mocne brzmienie, ale pod koniec występu, całkiem nieźle się bawiłam. Natomiast później odbyła się potańcówka, gdzie tańczyliśmy właśnie między innymi oberka. Podobno ta zabawa trwała od 21.30 do 2.00 w nocy, ale my około północy padłyśmy w namiocie. To był strasznie intensywny wieczór, a mnie do dzisiaj bolą stopy po tych skocznych tańcach :D. Jednak podczas potańcówki poznałyśmy kolejne świetne osoby, z czego z dwoma dziewczynami: Julką i Gosią świetnie się dogadywałyśmy i miałyśmy towarzystwo na resztę festiwalu — jeżeli to czytacie, to Was pozdrawiam! A mem, który tu wstawiam jest właśnie autorstwa Gosi i w punkt podsumowuje naszą naukę oberka. 




Sobota

    Drugi dzień festiwalu był jeszcze bardziej aktywny, niż pierwszy, bo to właśnie wtedy działo się najwięcej. Najgorsze było to, że niektóre wydarzenia się na siebie nachodziły i trzeba było wybierać, pomiędzy fajnymi rzeczami, które chciałoby się zrobić. Wszystko rozpoczynało się od 10.00, więc wtedy już byłyśmy gotowe na spacer zielarski z Michałem Konkielem. Chodziliśmy po grodzie, a zielarz pokazywał nam różne rośliny i opowiadał o nich. Żałuję, że nie miałam wtedy nic do pisania, bo to był naprawdę kawał wiedzy przekazanej w bardzo ciekawy sposób. Wybrałam się również tego dnia na warsztaty kreatywnego pisania, ale niestety byłam tylko na połowie zajęć, ponieważ chciałam być na spotkaniu autorskim z Anią Jurewicz, które prowadziła Wiktora ze Slavic Book, wiec tutaj ponownie musiałam wybierać spomiędzy fajnymi rzeczami. Obie dziewczyny podpisywały również swoje książki, a ja oczywiście zabrałam egzemplarze Sub Rosy i Czerwonej Baśni.

    W sobotę pokazywano również obrzęd, którego najbardziej byłam ciekawa: słowiański Ślub, czyli Swaćba, To było bardzo ciekawe wydarzenie, a wieczorem dowiedziałam się, że ta para traktowała to jako prawdziwy ślub, ponieważ miałam okazje rozmawiać z rodzimowierczynią, która należała do tej samej grupy, co oni. Co prawda była to tylko inscenizacja, ale jednak prowadzona przez prawdziwego kapłana słowiańskiej wiary: Sławomira Utę. I to było niesamowite, że mogłam być tego świadkiem, a oni naprawdę wyglądali na szczęśliwych.

    Byłam również na wykładzie o ziołach pomocnym kobietom, które prowadziła Agnieszka Waszak, ale niestety tylko fragmencie, bo padło nagłośnienie, a grupa zebrała się tak duża, że wielu z nas siedziało na trawie poza strefą przeznaczoną na wykład i tam już niestety nie było nic słychać, gdy przestał działać mikrofon. A szkoda, bo dowiedziałam się parę ciekawych rzeczy i myślę, że wiele również straciłam.

    Wieczorem bawiliśmy się przy dźwiękach muzyki: grały dwa zespoły, które tworzą w stylu słowińskim: Daj Ognia oraz Kapela ze wsi Warszawa. I powiem Wam, że Daj Ognia, naprawdę dali ognia! Nie znałam tych zespołów, ale każdy się świetnie bawił, a przestrzeń przed sceną pękała w szwach. Po koncertach było jeszcze zaplanowane letnie kino oraz pieśni przy ognisku, ale z powodu pogody zostały odwołane. Niestety w nocy rozszalała się burza i momentami nie było prądu, ale na szczęście nic nikomu się nie stało i wszyscy to przetrwaliśmy. Jednak dzięki emu załamaniu pogodowemu, poznałam również rodzimowierczynię, o której wspomniałam wcześniej i mogłam dowiedzieć się mnóstwo ciekawych rzeczy. To niesamowite, móc zetknąć się z kimś, kto naprawdę tym żyje, kto naprawdę wierzy, w słowiańskość i o tym opowiada. 




Niedziela

    Na niedzielę zostało, zaplanowane już mnij atrakcji, które mnie interesowały, a niektóre się powtarzały. Np. i w sobotę i w niedziele miał odbyć się spacer zielarski oraz zwiedzanie grodu z przewodnikiem, gdzie miałam zamiar w sobotę być na spacerze, a w niedzielę na zwiedzaniu grodu, bo za każdym razem odbywało się to w tym samym czasie, ale jak dostałam informację, że w niedzielę będą inne rośliny i wyjdziemy poza gród, to od razu uznałam, że już widziałam sama wystarczająco dużo grodu. Tym razem się nieco spóźniłyśmy na te zajęcia, bo rano chciałyśmy spakować wszystkie rzeczy, a deszcz nieco to uniemożliwił, ale udało się odnaleźć nam grupę, a same zajęcia trwały trochę dłużej, więc niewiele straciłyśmy. Niedziela to też był czas, gdy na spokojnie mogłam sobie wszystko obejść, kupić pamiątki, które chciałam (kupiłam sobie piękne kolczyki z Drzewem Życia, pewnie pokażę Wam je na instagramie, któregoś dnia, a także chciałam spróbować piwa z Welesowego Kramu). Zobaczyłam też, jak wygląda Święto Plonów, czyli święto, które Słowianie obchodzili na jesieni. Bardzo chciałam być jeszcze na jednym wykładzie, który był prowadzony przez tego samego pana, co pokazywał nam zioła i na zakończeniu festiwalu, ale z racji pogody postanowiłyśmy wyjechać nieco wcześniej, ponieważ miałyśmy przed sobą ponad trzy godziny jazdy, które mogły się przedłużyć przez niesprzyjającą pogodę.

    Tyle streszczenia tego, co robiłam na festiwalu, chodźmy dalej.


Czy była magia na festiwalu?

    Zdecydowanie tak! Niesamowite było to, jak różni ludzie tam się pojawili: od takich, którzy niewiele wiedza o temacie, takich jak ja, którzy są podjarani książkami w tematyce mitologii, rekonstruktorzy historyczni, oraz rodzimowiercy, czyli ludzie, którzy wciąż wyznają tę wiarę w starych Bogów. To naprawdę coś cudownego.

    Magią było też to, z jaką pasją niektórzy ludzie opowiadali o tym, co robili. Kiedy przechadzałam się przez stragany z rękodziełem w grodzie, to dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy! Bardzo miło będę wspominać Pana Skrzata, który opowiedział nam trochę o symbolach, czy o skrzatach, oraz Pana ze stoiska, na którym kupiłam kolczyki (niestety nie wiem, czy można znaleźć te rzeczy gdzieś w internecie), dużo opowiadał o historii. I to było naprawdę niesamowite, a te opowieści wciągały! To była najlepsza lekcja historii, na jakiej byłam.

    Magią było też wrażenie, że tam czas się zatrzymał, a zewnętrzny świat nie istnieje. Wyobrażasz sobie, że ja tam prawie nie miałam czasu zaglądać w telefon? Może w niedziele bardziej już, ale piątek i sobota, to telefon był mi potrzebny jedynie do nagrywania i robienia zdjęć, a tak to leżał w plecaku, bo  nie miałam kieszeni. Nic poza Grodziskiem w Owidzu i festiwalem się nie liczyło, gdy patrzyłam na to, co się tam dzieje, na ludzi, którzy tą przybyli. To wszystko miało taki niesamowity klimat!



Czy warto było tam jechać?

    Niemal sama, bez towarzystwa znanej osoby, z tyloma przeciwnościami przed wyjazdem? Zdecydowanie tak. Gdyby cofnął się czas, zrobiłabym dokładnie tak samo! No, może tylko zabrałabym aparat!  Już teraz wiem, że w przyszłym roku będę chciała pojechać raz jeszcze, bo nic nie odda tego klimatu, który tam był i nie mogę doczekać się, aż ponownie tego doświadczę. To jak widzimy się za rok w Owidzu?

    A tak dodam jeszcze, że na moim Tik Toku pojawił się filmik z tych trzech dni, więc możecie wpadać i już teraz to obejrzeć, bo na instagramie pojawi się prawdopodobnie dopiero jutro :)

A Ty lubisz festiwale?








4 komentarze:

  1. Ale ciekawe! Szkoda, że jest to tak daleko ode mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wierz mi, każde kilometry warto pokonać dla Festiwalu Mitologii Słowiańskiej ♥_♥ Sama miałam prawie 300 :D

      Usuń
  2. To musiało być coś niesamowitego. Jeśli ktoś się tym interesuje, to koniecznie musi się wybrać :D

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Czarne Światło , Blogger