Dom Soli i Łez ⸻ Erin A, Craig
Poniżej przygotowałam recenzję książki, trochę stylizowaną, do której wykonałam specjalny makijaż. Moje makijaże nie są jakieś super, ale mam ogromną frajdę z tego, że robię coś dodatkowego przy książkach, więc mam nadzieje, że częściej będę się do tego mobilizowała. Poza tym lubię też się jednak bawić w te fotomontaże! I tak mogłaby wyglądać morska księżniczka: z niedbałym warkoczem, srebrną biżuterią i lekko rozmazanym makijażem w barwach morza. Namalowane łzy, to tylko dodatek, podkreślający stałą żałobę bohaterki. A teraz zapraszam do czytania!
Zanim zabrałam się za Dom Soli i Łez, to przeleżała na półce około roku
i totalnie nie mam pojęcia, dlaczego tak się stało. Nawet nie pamiętam
dokładnie, kiedy i dlaczego ją kupiłam, ale musiała mnie do siebie
przyciągnąć, a potem o niej totalnie zapomniałam. Później przyciągnęła
mnie do mnie ponownie, gdy szukałam czegoś do poczytania na swojej
półce.
Dom Soli i Łez została napisana przez Erin
A. Craig i wydana przez Wydawnictwo Feeria Young. Przyznam, że chyba
niewiele miałam z nim do czynienia, bo nie mogę sobie w tym momencie
skojarzyć innej książki, którą również oni wydali. Jest to powieść
jednotomowa i nie jest opasłym tomiszczem, bo ma zaledwie 432 strony. Ma
jednak cudowny tytuł, no bo przeczytajcie sami go jeszcze raz: czy on
nie brzmi wspaniale?
Kiedy tylko zaczęłam ją czytać, to przepadłam. Dosłownie! Powieść wykreowana przez Erin
A. Craig całkowicie mnie pochłonęła i nie mogłam się od niej oderwać. I
choć sama akcja płynie wolno, to jednak nie sposób się od niej ot tak
oderwać i bardzo szybko się to czyta. Muszę jednak wspomnieć, że jest to
retelling
jednej z baśni braci Grimm, nie jestem jednak w stanie się do tego
odnieść, bo żadna mi się nie skojarzyła, ale to pewnie dlatego, że po
prostu nie znam wszystkich baśni tych autorów, albo niektóre ledwo
kojarzę.
Na rodzinę królewską ewidentnie rzucono klątwę, a
przynajmniej tak głoszą plotki, ponieważ każda z dwunastu księżniczek po
kolei odchodziła w krótkim odstępie czasowym, a rodzina Thaumas była pogrążona w żałobie od kilku lat. Główna bohaterka: Annaleigh
zauważa, że ona i jej siostry są zmuszone do pozostania w samotności,
bo każdy po prostu boi się domniemanego uroku i trzyma od nich z daleka.
Kiedy
odchodzi kolejna siostra, o czym dowiadujemy się już na początku
historii, dziewczyna postanawia wszcząć śledztwo, ponieważ nie wierzy,
że tamta popełniła samobójstwo. Nie pojmowała tego, jak jej siostra
mogła rzucić się z klifu i uznała, że tamtej nocy ktoś musiał z nią być i
po prostu ją zepchnął. Księżniczka pragnie udowodnić światu, że to nie
jest żadna klątwa, że po prostu ktoś im pomaga przenosić się na tamten
świat, którego sama nie zamierzała na razie opuszczać.
Dziewczęta
odkrywają również sposób na to, jak mogą przenieść się do dowolnego
miejsca w królestwie, nawet jeżeli jest oddalone o wiele kilometrów i
niemal każdej nocy, chadzają na wspaniałe bale. Niektóre z nich są
jeszcze bardzo młode, więc chętnie korzystają z okazji do zabawy, bo w
ich życiu od dawna jest niewiele radości. Choć uważam, że wątek, w
którym poszukiwano tego sposobu, mógłby być bardziej rozbudowany, bo
został trochę potraktowany po macoszemu.
Bardzo podobał mi się świat
przedstawiony, który wydał mi się inny, niż wszystkie, z którymi do tej
pory się zetknęłam. Cała akcja dzieje się na Wyspach Salann,
którymi rządzi ojciec sióstr. To dlatego wszystko kręci się wokół
morza, przeplata się z bryzą i solą: codzienne życie bohaterów, praca,
wierzenia, no wszystko.
Na pierwszy rzut oka, wydaje się, że powieść
będzie bardziej baśniowa, ale nic bardziej mylnego. Przeplata się
fantastyka z horrorem, kryminałem i romansem, a wszystko spętane jest
kłębami iluzji. Zakończenie jest takie, jakiego się nie spodziewałam, a
to plus, bo przewidywane scenariusze w końcu zaczynają się nudzić.
Niestety
powieść nie jest idealna, pomimo tego, że tak bardzo mi się podobała.
Bohaterowie nie są super wykreowani, nie zapadają w pamięć jakoś
szczególnie, a trójkąt miłosny był niepotrzebny.
Rzeknę jeszcze kilka
słów o tym, co mnie zawsze przyciąga i na co zwracam szczególną uwagę,
czyli okładka. Zawsze powtarzam, że nie jestem okładkową sroką, ale z
racji, że kiedyś chciałam być grafikiem komputerowym, to zwracam uwagę
na takie rzeczy. Oprawa graficzna Domu Soli i Łez naprawdę mi się
podoba, choć nie ma jakiś szczególnych zdobień, czy innych
uszlachetnień. Mimo tego zapada w pamięć i sprawia miłe dla oka
wrażenie.
Jednakże ogólna ocena jest bardzo dobra, bo ta książka
przypomniała mi o tym, dlaczego ja w ogóle czytam. Dawno nie zatopiłam
się aż tak bardzo w jakimś literackim świecie, jak w tym wykreowanym
przez Erin
A. Craig i to jest w tej powieści wspaniałe. Historia ma kilka
niedociągnięć, ale mimo wszystko to dobra książka i z czystym sumieniem
ją polecam, bo dlaczego nie, skoro mi się podobała?
Znasz tą książkę? Jak Ci się podoba taka recenzja?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz